simple lifestyle

środa, 19 czerwca 2013

by było nie było!

17:27 Posted by Piski No comments

zdjęcie: www.flickr.com/akkordarbeit



Przeżyłem ostatnio dosyć intensywną batalię o atrakcyjność Wrocławia.
Może każde duże miasto ma dzielnice gorsze od pragi nawet takiej o jakiej śpiewa Nosowska.
Na pewno każde duże miasto ma swoją historię: smutną, radosną, opiewającą w wydarzenia znane na całym świecie i te nieznane nawet na bazarze ziemniaków na przedmieściach danego miasta.
Głównym argumentem mojego dyskutanta był fakt, ile to Wrocław (a właściwie wszystkie polskie miasta) nie przecierpiał w czasie wojny i jak to dawna gloria nie wróci już nigdy. W końcu przecież inne miasta też się rozwijają więc tak czy siak będziemy pięć bilionów lat za neandertalskimi zwierzątkami domowymi.

Kurczem blaszka, ale klops. Chłop ma przecie racje!

Co z tego?

Wojna nie powinna być traktowana jako argument w konfrontacji. Nie powinna być traktowana jako sens ku czemuś. To jest tak negatywny rozdział historii, że próba wdrażania go w dyskusje, argumentacje, istotność myśli dnia dzisiejszego jest nie fair i nie ma prawa bytu!

W liceum zignorowałem literaturę wojenną. Nie przeglądam wiadomości, wydarzeń kulturalnych i innych festynów parafialnych poświęconym okresowi przełomu lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego stulecia.
Bynajmniej nie podważam mojej patriotycznej strony (choć medalu za idealnego obywatela też raczej nie dostane). Po prostu każda książka czy evencik robiony jest ku czci (CZCI?!), lub z nostalgii (NOSTALGII?!) do tych cud miód orzeszki czasów. Nie są robione ku przestrodze! Bo co? Jak się znajdzie jakiś hitlerstyle psychopata w szkole średniej, to wątpię aby go taki Herling-Grudziński do tego zniechęcił.

Przeczytałem ostatnio te wszystkie książki, których wyparłem się w liceum. Po to, by utwierdzić się w przekonaniu. Po to by udowodnić innemu rozmówcy, że wybór ich zignorowania jest lepszym rozwiązaniem. Może i global powie, że trzeba mieć świadomość! Trzeba wiedzieć! Trzeba się identyfikować i cierpieć po wszech czasy tak jak zawsze łuhu! Polecę przeczytać o szmaciarskiej róży Exupériego. Więcej życiowych wartości, tych które mogą mieć faktyczny wpływ na to kim jestem, chcę być, znajdę w lekturze dla czwartej klasy podstawówki, niż w Pożegnaniu z Marią. Nie ma treści w chaosie. Nie ma w nim wartości. Po co więc na siłę próbować wywrzeć na człowieku przymus myślenia o rzeczach, które w żaden sposób nie utęczowią jego życia.

Chciałbym wyjść na rynek i zobaczyć koncert zorganizowany z okazji zwycięskiej operacji dwójki dzielnych strażaków z OSP Stolec Nowy podczas zeszłorocznej powodzi, niż trzystu artystów zarabiających na oryginalnym wykonaniu Ułanów i innych wojennych rot.

To wszystko to jeden wielki infantylny pokaz mody.

Nie będzie obchodzić Kowalskiej, że wraz z nią, mieszkając czterysta trzydzieści jeden kilometrów dalej, będziesz obchodzić 74 rocznicę śmierci jej pradziadka i dziewięćdziesięciu dziewięciu innych bohaterów ulicy sezamkowej w Warszawie. Bo biedną Kowalską ta cała otoczko gówno obchodzi. Jak idę na cmentarz to nie wrzucam o tym posta na facebooka. Nie afiszuje się z tym, że stało się coś złego. Dlaczego więc jestem nachalnie zmuszany do konsumpcji treści, z którymi się nie identyfikuje, które na pewno są tragedią, po prostu NIE MOJĄ.

Tyle, że nikt nie przejmuje się tym, że Nowakowskiej z pod trójki umarła babcia tydzień temu. Najwyżej "szczere kondolencje od rodziny" na przystanku powie Julka z pod dwójki. Nikt za starą dobrą Nowakowską flagi na balkon nie wywiesi.
Zawał serca.
Nikt mi nie wmówi, że śmierć dziadka Kosa w czterdziestym drugim jest bardziej istotna i wymagająca globalnej, corocznej żałoby tylko dlatego, że trafiła go kulka, a ją skurcz mięśni poprzecznie prążkowanych.


0 komentarze:

Prześlij komentarz